Galeria
Zdjęć
Grupa krośnieńskich obserwatorów związanych z macierzystym
Oddziałem PTMA, planowała ten wyjazd od dłuższego czasu. Ostatecznie w
kwietniu 1999 r. zapadła decyzja, że naszym miejscem obserwacyjnym będą
okolice miasta Mako w pobliżu granicy z Rumunią. Przy podejmowaniu decyzji
brano pod uwagę długość trwania fazy całkowitej, przewidywane warunki pogodowe
oraz rozwój sytuacji w b. Jugosławii. Niżej podpisany podjął się niewdzięcznej
roli koordynatora obserwacji w czasie zaćmienia. Opracowano program obserwacji
i pomiarów w czasie zjawiska. Ostatecznie część obserwacji nie została
wykonana w związku z przebiegiem wydarzeń na stanowisku. Mieliśmy przeprowadzić
następujące pomiary i obserwacje:
-
Pomiary temperatury w Słońcu i w cieniu,
-
Pomiary ciśnienia i stanu zachmurzenia,
-
Obserwacje otoczenia i przyrody,
-
Fotografie zaćmienia,
-
Fotografie otoczenia przy jednakowym czasie ekspozycji i przysłony,
-
Obserwacje latających cieni oraz barw.
Przed
wyjazdem nakleiliśmy na kartonie 5 dużych pasków koloru: czerwonego, czarnego,
zielonego, niebieskiego i żółtego, aby zobaczyć jak będą te kolory wyglądać
w różnych fazach zaćmienia. Koordynacja obserwacji polegała na rozrysowaniu
na papierze kratkowanym czasu zaćmienia i wpisania w jego przebieg momentów,
kiedy każdy z obserwatorów ma zanotować swój wynik, czy też wykonać zdjęcie.
Tego typu rozpiska pozwoliła wszystkim skupić się na obserwacji, bez
konieczności stałego monitorowania czasu, czym zajmował się właśnie dyrygent,
czyli koordynator. Mówiąc szczerze ułatwiło to bardzo całą obserwację i
ograniczyło zamieszanie do minimum. Gorąco polecam ten pomysł przyszłym
organizatorom obserwacji całkowitych zaćmień Słońca. Ze sprzętu astronomicznego
zabraliśmy teleskop Mizar 110/805 i teleskop Maksutowa 100/1000. Jako
filtry, zabraliśmy szybki spawalnicze od nr 9 do 13 (cyfry oznaczają gęstość).
W sumie najbardziej polecałbym szybki nr 13.
Wyruszyliśmy
z Krosna 9 sierpnia samochodem Ford Transit. Naszym kierowcą był Stanisław
Parysz, właściciel firmy przewozowej, który w krytycznym momencie uratował
obserwację. Ale o tym później. Wyjechaliśmy z Krosna kilka minut po godz.
9.00 rano. Po przejechaniu 36 km utknęliśmy na 1,5 godziny w sznurze samochodów
na przejściu granicznym w Barwinku. Potem szło coraz lepiej. Droga mijała
w świetnym nastroju i tylko robiło się coraz cieplej i cieplej. Ostatecznie
wieczorem znaleźliśmy się w Mako. Rozpoczęło się poszukiwanie kempingu
na nocleg. Według przewodnika, który wcześniej zakupiliśmy, w Mako były
dwa kempingi. Wybraliśmy najbliższy, położony nad rzeką Maruszą. Tak więc
po przejechaniu 620 km byliśmy na miejscu. Na kempingu spotkaliśmy kol.
Pereca, byłego członka SOPiZ, którego informacje, co do warunków bytowych,
bardzo nas zadowoliły. Spotkanie rodaka w obcym kraju, na nieznanym miejscu
noclegu, to prawdziwy skarb. Kolega Łukasz opowiedział nam o wszystkim,
co dzieje się na tym kempingu, za wyjątkiem jednego. Nie ostrzegł nas przed
plagą... komarów!!! W czasie rozbijania namiotów nastąpiła ich prawdziwa
inwazja z pobliskich rozlewisk i rzeki. Miałem możliwość poznać komary
na północy Rosji, ale te ilości były naprawdę szokujące! Trwało to około
2 godzin po zachodzie Słońca, a potem inwazja powoli ustępowała. Jeden
z członków ekspedycji został tak dotkliwie pogryziony, że musieliśmy go
położyć do namiotu i podać wapno.
Dzień
poprzedzający zaćmienie spędziliśmy na zwiedzaniu Mako (gdzie urodził się
słynny dziennikarz Pulitzer), kąpiel w basenach i poszukiwaniu miejsca
na obserwację. Z nieba lał się żar (46 stopni C w cieniu), było bezchmurnie
i bezwietrznie. Stanowisko obserwacyjne znaleźliśmy na równinie, kilka
kilometrów za Mako, oddzieleni od szosy gajem... oliwnym, na bocznej polnej
drodze. Przy pomocy GPS wyznaczyliśmy współrzędne miejsca obserwacji. Przez
cały dzień na kemping zjeżdżały się samochody, jak się okazało, z obserwatorami
zaćmienia. Sami spotkaliśmy amatorów z Włoch, Holandii, Niemiec, Anglii,
Francji, Czech i Słowacji. Nasza grupa była obiektem zainteresowania, gdyż
przed namiotami rozstawiliśmy Mizara, a samochód na szybach miał naklejone
kartki w języku angielskim i węgierskim, informujące o tym, że jesteśmy
ekspedycją PTMA na zaćmienie Słońca z Krosna do Mako.
11
sierpnia około godz. 1.00 po północy, gdy powoli zaczynaliśmy udawać się
na spoczynek, na zachodzie pojawiły się błyskawice, potem dobiegły nas
odgłosy burzy, a 20 minut później lunął deszcz. Błyskawice niemal cały
czas rozświetlały nocne niebo, dając niesamowite wrażenie. W jakich nastrojach
szliśmy spać można się tylko domyślić. Kiedy wstałem w dzień zaćmienia
o godz. 6.30, powitało mnie czyste niebo i Słońce. Niestety, po pół godzinie
nadeszły chmury i zaczął padać deszcz. Śniadanie jedliśmy w koszmarnych
nastrojach, zwłaszcza, że telewizja na żywo pokazywała relację z nad Balatonu,
gdzie świeciło Słońce! Mierząc pogodę polskimi kryteriami, wszystko było
stracone. Około godz. 10.00 przestało padać, a na zachodzie pokazał się
pasek błękitu. Nie było na co czekać. Postanowiliśmy jechać na miejsce
obserwacji. Na 15 minut przed I kontaktem byliśmy z rozstawionym sprzętem
na równinie koło Mako. Rozpoczęliśmy pomiary i obserwacje.
Słońce
w czasie I kontaktu skryło się za chmurami. Potem wyszło na czyste niebo
z wielkiej szczeliny między ławicami chmur. Wraz z narastaniem zaćmienia
spadała temperatura, a ciśnienie się wahało. Na 20 minut przed II kontaktem
duże ilości ptaków zebrały się w stada i osiadły na polach. Z pobliskiego
zagajnika uaktywniły się komary atakując obserwatorów. Stopniowo stało
się jasne, że nie zobaczymy zaćmienia Słońca, gdyż nasza dzienna gwiazda
weszła w ławicę chmur, która zajmowała południową połowę nieba w kierunku
na zachód. Ciemniejący coraz bardziej północno-zachodni horyzont był czysty.
Wśród obserwatorów zaczęły rozlegać się głosy, aby próbować gonić Słońce,
gdyż pas czystego nieba wydawał się być stosunkowo blisko. Na 10 minut
przed fazą całkowitą nasz kierowca, któremu także udzieliło się przedzaćmieniowe
napięcie członków ekspedycji, wykrzyknął: Ludzie, jeszcze jest szansa,
jedźmy gonić czyste niebo!. W grupie zawrzało. Było jasne, że nie zdążymy
już złożyć sprzętu. Poza tym cały czas trwały pomiary naukowe. Z ciężkim
sercem podjąłem decyzję: jedźcie, ja zostaję. Moja nieoceniona żona zdecydowała
się także pozostać. Na tonącym stanowisku obserwacyjnym pozostał także
kolega Perec. Reszta grupy biegiem dopadła samochodu, zabierając tylko
teleskop Maksutowa. W zapadającym mroku samochód ruszył pędem drogą na
północ, wzniecając tumany kurzu. Zostaliśmy sami. W przyrodzie zapadła
zupełna cisza, przerywana tylko sygnałami czasu z DCF-u. Jeszcze, jakby
na pożegnanie, na około 1 minutę przed II kontaktem, wysoko między chmurami
pojawiła się na chwilę cieniutka kreseczka Słońca. W momencie II kontaktu
uruchomiłem stoper, aby mieć pojęcie ile czasu mam na podziwianie, niestety,
tylko otoczenia. Zapaliły się piękne zorze zaćmieniowe. Zerwał się chłodny
wiatr. Temperatura spadła do +18,6 stopni C. Karton z kolorowymi paskami
papieru był... szary! Po 2 min. i 23 sek. Skończyło się całkowite zaćmienie
Słońca.
A
oto, co działo się w grupie w samochodzie, wg relacji kol. Słotwińskiego:
Pędziliśmy w zapadających
ciemnościach na północ z prędkością ponad 110km/h. Po drodze mijaliśmy
niewielkie grupy ludzi ustawionych na poboczu, poza tym droga była pusta.
Cały czas obserwowaliśmy, jak Słońce przebija się pomiędzy chmurami w kierunku
czystego pasa granatowego już nieba. Dalej był następny wał chmur, a za
nim piękne niebo aż do północnego horyzontu. Nie mając służby czasu (wszystko
zostało na stanowisku!), mogłem jedynie na moim ręcznym zegarku śledzić,
ile pozostało do II kontaktu. W pewnym momencie, po przejechaniu około
10 km, zauważyłem jak Słońce wynurzyło się zza chmur. Nie było na co czekać.
Krzyknąłem do kierowcy, aby się zatrzymał. Samochód z piskiem opon stanął
w poprzek drogi. Zerknąłem na zegarek niecała minuta!!! (jeśli dobrze
chodzi). Złapałem Maksutowa z aparatem fotograficznym i wypadłem z samochodu.
Reszta prawdopodobnie też. Ustawiłem się na poboczu drogi i nerwowo ustawiałem
aparat na Słońce. Zacząłem pstrykać zdjęcia. W wizjerze widziałem kreseczkę
Słońca, która stawała się coraz cieńsza i mniejsza. Po około 0,5 min. nastąpił
II kontakt. Zapadły cudowne ciemności. Wtedy gdzieś w oddali i w grupie
rozległy się okrzyki. To był prawdziwy spektakl. Wspaniała korona słoneczna
i protuberancje. Otoczenie nierzeczywiste, nierealne wzbudzało jakiś dziwny
niepokój, a zarazem chciałoby się, aby ta chwila trwała wiecznie. Wszystko
było dziwnie szare, trupioblade. Na północnym horyzoncie widniała żółtoczerwona
zorza zaćmieniowa. I w tym dziwnym momencie na drodze pojawił się jadący
z dużą prędkością na długich światłach samochód. Zacząłem rozpaczliwie
machać rękami, pokazując jednocześnie na Słońce. Nic z tego, kierowca ani
nie spojrzał na nas, lecz dalej pomknął drogą na południe. Byłem zaszokowany
taką postawą i zdenerwowany zarazem, że zabrał nam te kilka cennych sekund
(potem
część z nas zastanawiała się, czy Węgier nie chciał dogonić pędzącego cienia
Księżyca). Czas szybko uciekał, każdy z nas chciał zatrzymać pędzące
niemiłosiernie sekundy. Zdążyłem jeszcze złapać na kliszy początek III
kontaktu... i to już był koniec. Świat znów zaczął ożywać kolorami, najpierw
bladymi, potem coraz bardziej intensywniejszymi. To tak jakby ktoś szybko
podkręcał światło w mrocznym pokoju. Pozostały niezaspokojone wspomnienia.
Dziękowałem Bogu, że pozwolił nam zobaczyć ten cud natury w tak dramatycznych
okolicznościach. Szkoda, że nie wszystkim z nas!!!.
Po
powrocie, na pustoszejącym kempingu spotkaliśmy grupę młodych ludzi z Włoch.
Nie widzieli nic, nie mając żadnego środka transportu. Byli bardzo zawiedzeni.
Następnego dnia odwiedziliśmy Budapeszt. Stamtąd pojechaliśmy do pięknego
Egeru. Po noclegu i zwiedzeniu miasta, w sobotę późnym wieczorem, około
22.30 powróciliśmy do Krosna.
Grzegorz
Kiełtyka
Galeria Zdjęć